wtorek, 5 lutego 2013

Za pomocą Szarotek...

miesiąc rozpoczyna się rozkoszniej i sensowniej i weselej niż bez nich.

Bo po pierwsze można się bezkarnie wymigać od wszelkich pozaszarotkowych obowiązków. Rodzina i przyjaciele nawet nie pisną, że coś tam jest w planie. Mają kalendarz i wiedzą, kiedy jest pierwsza niedziela miesiąca. I choćby babcia miała setne urodziny, nic z tego. Niech przełoży urodziny na poniedziałek. Na obiad makaron z serem, a jak w knajpie, to mogę uciec sprzed talerza i zostawić interlokutora z rachunkiem.

Po drugie można się na randkę na Szarotkach z kimś umówić, na przykład z Tup-tupem i jej przepastną skrzynią.
Ostatnio w jej skrzyni przybyło dla mnie 8 motków Felted tweedu od Rowana. Cudny ma kolor, niby czerwony, jak moda na wiosnę nakazuje, ale ta czerwień jest dystyngowana, w tweedowe ciapki, zimna jak trzeba i wcale nie podobna do strażackiego wozu ani do pocztowej skrzynki.

Po trzecie na wszelkie włóczki można się napatrzeć, namacać, nauczyć tego i owego. Bo jak tylko któraś nauczy się jakiegoś nowego myku, to zaraz innym pokaże.  I jak któraś jest chętna do nauki, to po paru spotkaniach wie tyle, ze podręcznik może napisać.

Po czwarte nagadać się można, aż język prawie odpada. Żadne chłopy się nie panoszą i nie wtrącają, więc różne babskie sprawy da się w spokoju obgadać.
Cudnie, no cudnie po prostu.

Tyle, że samej trzeba o terminie pamiętać. Ostatnio parę razy zapomniałam, ku mojej wielkiej żałości.